Zastanów się, co robisz. Małżeństwem szybko się nacieszysz, a potem przyjdą szare dni…. Słowa te usłyszał pewien młody chłopak, który postanowił odejść z seminarium, aby na nowo rozeznać swoje życiowe powołanie. To był ktoś, kto mógł być świętym, ale chciał być człowiekiem… Tak pewna reżyserka scharakteryzowała Prymasa Tysiąclecia, kardynała Stefana Wyszyńskiego.

Przez wieki świętość była zarezerwowana dla przedstawicieli stanu duchownego. Owszem, zdarzały się beatyfikacje czy kanonizacje małżonków (czasami nawet obojga), ale swoje uzasadnienie czerpały one z tego, co robili „obok”, a czasami wręcz „pomimo” faktu pozostawania w małżeństwie. Ta sytuacja zmieniła się dopiero niedawno: w 2001 r. papież Jan Paweł II dokonał pierwszej wspólnej beatyfikacji małżeństwa Marii i Luigiego Beltrame Quattrocchi. Druga para, Zelia i Ludwik Martin, w 2008 r. została beatyfikowana, a niedawno, w październiku 2015 r. ogłoszono ich świętymi.

 

***

Jak można osiągnąć świętość – w małżeństwie, czy pomimo małżeństwa? Czy można być świętym, jeśli większość życia zapełniają tak „przyziemne” czynności jak praca zarobkowa, gotowanie, sprzątanie, pranie, prasowanie, remontowanie mieszkania, uprawianie ogrodu, naprawianie samochodu, opieka nad dziećmi, chodzenie na wywiadówki, robienie zakupów, martwienie się, czy starczy pieniędzy do pierwszego, spłacanie kredytów i setki innych tego typu spraw? Jak wśród tego wszystkiego „wyszarpać” odpowiednio długi czas na modlitwę, myślenie o Panu Bogu, Mszę św., czytanie Biblii, rekolekcje, pobożną lekturę? „Tego nie da się pogodzić ze sobą! Małżeństwo albo świętość!” – myślisz zniechęcony.

 

***

W powyższych pytaniach i wątpliwościach aż roi się od błędów. Po pierwsze, świętość nie polega na wysokim stopniu „wytrenowania” w pobożnych praktykach, przy jednoczesnym oderwaniu, obojętności, czy wręcz pogardzie dla „prozy” życia. Po drugie, życie nie dzieli się na sferę „sacrum” (modlitwa, Msza św., inne pobożne praktyki) i „profanum” (cała mniej wartościowa reszta). Wszystko co robimy albo przybliża nas do świętości, albo od niej oddala.

***

„To chyba przesada” – powiesz z powątpiewaniem. „Niby w jaki sposób wysprzątanie mieszkania lub wyniesienie śmieci miałoby prowadzić do świętości?”. I tu się mylisz. Bo śmieci można wynieść „z łaski”, ze skwaszoną miną, z cierpkim pytaniem „dlaczego znowu ja?”, ale można też zrobić to bez proszenia, z uśmiechem, chętnie, z własnej inicjatywy, nie licząc kto ile razy to robi i czy aby na pewno jest sprawiedliwie – „po równo”. Dywan można odkurzyć „po łebkach” lub dokładnie; herbatę zaparzyć byle jak lub starannie, tak jak mąż (żona) lubi; wyprane rzeczy można wyjąć z pralki i powiesić „jak leci” (po zdjęciu z suszarki będą wyglądały jak „psu z gardła wyjęte”) lub każdą sztukę starannie rozprostować (potem żonie łatwiej będzie prasować). To tylko pierwsze z brzegu przykłady.

 

***

Gdzie tu tkwi haczyk? Jaki klucz otwiera drzwi z napisem „świętość”? Oddajmy głos poecie: Czystość ciała/ czystość rąk pana przewodniczącego/ czystość idei/ czystość śniegu co płacze z zimna/ wody co chodzi nago/ czystość tego co najprościej/ i to wszystko psu na budę/
bez miłości
(ks. Jan Twardowski, „Bez miłości”). Jeszcze mocniej tę samą tajemnicę odkrywa św. Paweł w hymnie o miłości: Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym (1 Kor 13,2).

***

Jeśli miłość do żony lub męża jest motorem Twoich codziennych, powtarzanych do znudzenia czynności, to znaczy, że jesteś na drodze do świętości, a ta droga nazywa się „małżeństwo”.

Beata i Tomasz Strużanowscy

 

W następnym odcinku: „Duchowość małżeńska”

 

Fot. Tomasz Strużanowski