Dziś kolejny odcinek z cyklu „On i Ona – Mąż i Żona”, autorstwa Beaty i Tomka Strużanowskich. Zapraszamy do lektury i podzielenia się tekstem z innymi!

Oboje mają po 35 lat, są stanu wolnego, wykształceni, pracują, nie klepią biedy. Poznali się kilka lat temu, związali ze sobą, a owocem tego, co wydawało im się miłością, jest dwuletni synek. Cóż, kiedy jego poczęcie i narodziny zapoczątkowały kryzys… On nie chciał zrezygnować z „kawalerskiego” stylu życia, ze swoich pasji i zainteresowań. Ona spodziewała się, że jego pasją stanie się ona sama i ich synek, a oczekiwania te zaczęła wyrażać przy pomocy pretensji, oskarżeń, narzekań na męską przewrotność. On wyprowadził się ze wspólnego mieszkania i ogłosił rozstanie. Jedyne, w czym znaleźli porozumienie, to opieka nad synkiem, którą dzielą się solidarnie przy pomocy swoich rodziców. Od czasu do czasu, kiedy emocje biorą górę, ona grozi, że „odetnie” go od kontaktów z dzieckiem. On czuje się wówczas utwierdzony w przekonaniu, że „nie pozwoli sobą manipulować”.

***

Czego tu zabrakło? Bo przecież nie pracy, pieniędzy, mieszkania, tak zwanego „dobrego startu”. Zabrakło wiary i odwagi, by stanąć przed ołtarzem i obiecać: Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Zabrakło gotowości do ofiary ze swoich przyzwyczajeń, upodobań, skupienia na sobie, a nazywając rzecz po imieniu – z egoizmu.

***

Bądźmy szczerzy: przysięga małżeńska to nie żart ani magia. Tu nic się nie stanie samo, bez wysiłku. Dotrzymanie jej to nie lada wyzwanie, o czym przekonuje los ponad 60 tysięcy małżeństw, rozpadających się co roku w Polsce. Dodajmy do tego jakże częste sytuacje, w której mijają lata, małżeństwo trwa, ale pierwotna miłość już dawno się ulotniła, wyblakła, zszarzała, ustępując miejsca rutynie, przyzwyczajeniu, wzajemnej obojętności…

Czy naprawdę tak musi być? Czy ów syndrom „równi pochyłej” to coś nieuchronnego? Nie, jeśli z wiarą wypowiemy, a następnie konsekwentnie zrealizujemy w życiu dalszy ciąg przysięgi małżeńskiej: Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci.

***

Chrześcijańskie małżeństwo to sakrament, czyli przestrzeń działania łaski Bożej! W dniu ślubu Chrystus staje przy narzeczonych, proponując swoją pomoc i obecność w zdrowiu i chorobie, w dobrej i złej doli, aż do końca życia. Chrystus chce być „tym trzecim”, który niczego nie rozbija, niczemu nie zagraża, ale wszystkiemu nadaje sens, umacnia w chwilach słabości, próby. Z Jego pomocą możliwe jest (a wręcz pewne!), że minie 10, 20, 50 lat małżeństwa, pojawią się zmarszczki, siwe włosy, choroby, a miłość – jakby na przekór temu, co narzuca ten świat – będzie większa niż w dniu ślubu.

 

Aby tak się stało, trzeba wiary w Chrystusa i Jego moc. Więcej – trzeba trwania w przyjaźni z Nim. Odkrycie, że małżeństwo to sakrament, czyli przestrzeń spotkania męża i żony (razem, we dwoje!) z Chrystusem, to „być albo nie być” jego trwałości i szczęścia.

 

W następnym odcinku: „Małżeństwo to nie improwizacja”. Czyli o przygotowaniu do małżeństwa.

 

Fot. Tomasz Strużanowski