Rozpoczynamy nowy cykl artykułów poświęconych małżeństwu. Autorami są Beata i Tomek Strużanowscy. Teksty będą ukazywać się co drugi wtorek. Dziś pierwszy odcinek.

Latem, wypoczywając nad morzem, zaobserwowaliśmy ciekawą scenę. Było późne popołudnie, gdy przyszli na plażę: on, ona i fotograf. – O, nowożeńcy. Szykuje się kolejna sesja zdjęciowa – pomyśleliśmy, bo rzeczywiście, plaża w Międzyzdrojach często służy jako plener do ślubnych zdjęć (niekiedy bardzo pięknych, o czym niech zaświadczy ilustracja do niniejszego tekstu). Tym razem sesja od początku wydala nam się dziwna. Fotograf co chwilę kazał młodym przybierać wymyślne pozy, coraz mniej mające wspólnego ze skromnością. W końcu polecił im wejść do morza, a oni, nie bacząc na białą suknię ślubną i elegancki garnitur, posłusznie wykonali to polecenie. Styl ujęć w wodzie pozostał ten sam – mało w tym było dobrego smaku i poczucia wstydu.
Nagle zauważyliśmy poruszenie. Zniknęły wystudiowane pozy, w ruchy wkradło się zdenerwowanie, cała trójka pochyliła się nad powierzchnią wody, pilnie czegoś wypatrując. Stało się – pannie młodej zsunęła się z palca obrączka. Jak nietrudno było przewidzieć, długie poszukiwania zakończyły się fiaskiem – morze nie oddało tego, co pochłonęło. Fale zrobiły swoje – naniosły na drobinę złota zwały piasku i… szukaj wiatru w polu.

***
Gdy przyszli na plażę, byli piękni, eleganccy. Stopniowo jednak rozmienili to piękno na drobne; nie zadbali o swoją godność, dobre imię, pozwalając fotografowi, aby ich kosztem realizował swoje pseudoartystyczne wizje. Wykonując bezwolnie jego polecenia doprowadzili do utraty ślubnej obrączki, do nerwów, kto wie – może i do wzajemnych oskarżeń. Miejsce uśmiechów zajęły nerwowe grymasy. A nam przyszło na myśl, że w tej scenie jest coś symbolicznego.
***
W dniu ślubu twierdzą, że kochają się do szaleństwa i nie mogą bez siebie żyć. Patrzą w przyszłość z hurraoptymizmem, snują plany, jak to razem będzie cudownie. A potem… Przychodzi życie z jego blaskami i radościami, ale też i z trudnościami, z twardym „nie” dla obustronnego egoizmu. Mijają lata (czasem tylko miesiące…) i z równym przekonaniem mówią, że się pomylili, że to dalej nie ma sensu. A ci, którzy byli świadkami ich szczęścia w dniu ślubu, zachodzą w głowę: co się stało? czego tu zabrakło?
Czy istnieje recepta na udane małżeństwo? Nawet apostołowie w to zwątpili, kiedy Jezus wyłożył im naukę o nierozerwalności związku mężczyzny i kobiety (zob. Mt 19,1-9). Jeśli tak się ma sprawa człowieka z żoną, to nie warto się żenić – taka była ich spontaniczna, rozbrajająca w swej szczerości reakcja na bezkompromisowe słowa Chrystusa.
On jednak nie nakłada na ramiona ludzi ciężarów nie do uniesienia. Jest gotów towarzyszyć ludzkiej miłości, by pomóc dwojgu ludziom wydobyć z niej to, co najpiękniejsze, najbardziej wartościowe. Trzeba tylko, by młodzi „wpuścili” Go do swego życia, by otworzyli się na Jego codzienne towarzyszenie we wszystkich wymiarach ich małżeństwa, a później rodzicielstwa.

W następnym odcinku: „We dwoje, czyli… we troje”.

 

Fot. Tomasz Strużanowski